Dariusz Miłek mawiał, że na każdy towar znajdzie się amator. Wszak cena czyni cuda
Skończył technikum górnicze, a jego pasją było kolarstwo. I miał naprawdę dobre wyniki, w którymś momencie był nawet blisko powołania do kadry. W całej swej karierze kolarskiej wygrał ponad sto wyścigów, a w 1992 r. został wicemistrzem Polski seniorów. Jeździł też na zawody zagraniczne. Dariusz Miłek wykorzystał przywilej, jakim było wyjeżdżanie gdzieś dalej niż tylko do „demoludów” nie tylko do tego, by miło spędzać czas, ale również podpatrywać, jak działa biznes na Zachodzie. Bardzo mu się to przydało, gdy na początku lat 90. w Polsce upadł stary system i z dnia na dzień każdy mógł się stać przedsiębiorcą. Wystarczyło tylko zorganizować towar, a klienci niemal natychmiast ustawiali się w ogonku przed łóżkiem polowym, na którym go wystawiono.
Na początku była polówka z mydłem i powidłem
Przemiany ustrojowe zbiegły się w czasie z poważną kontuzją, której Miłek doznał w trakcie treningu. Na zawsze przekreśliła ona jego szansę na karierę kolarza. Długo nie rozpaczał, tylko zakasał rękawy i rozstawił się z towarem. Pieniądze na jego zakup miał z wygranych w zawodach kolarskich.
Kto na początku lat 90. chodził po bazarach czy ulicach miast, dobrze pamięta, że na łóżkach polowych, które były centrami ówczesnego handlu (to jeszcze ten okres, gdy w sklepach prawie nic nie było), znaleźć można wszystko. Spodnie sprzedawane razem z kasetami magnetofonowymi, chińskie spinki do włosów obok niemieckich detergentów, podrabiane kurtki. Z czasem na polówce Miłka zaczęły dominować buty.
Po jakimś czasie przestał handlować na świeżym powietrzu i otworzył sklep, który dał początek sieci franczyzowej. Była to „Żółta stopa”, w której obuwie sprzedawano przede wszystkim z koszy. Dzięki temu, że sklepy miały bardzo proste i podstawowe wyposażenie, można było ciąć koszty. Miłek kupował też buty od upadających fabryk, więc szybko przyzwyczaił klientów, że jeśli chcą kupić tanie „adidasy” czy sandałki, to powinni pogrzebać w jego koszach.
Na każdy towar znajdzie się amator
Stąd już tylko krok do sieci, która w ciągu kilkunastu lat opanowała rynek i dla milionów Polaków stała się podstawowym adresem, pod który chodzą, gdy potrzebują kupić nowe buty. W 1999 roku zarejestrował CCC, czyli „Cena Czyni Cuda”.
- To było takie hasło reklamowe. Gdy ktoś przyjeżdżał do mnie i mówił, że nie może czegoś sprzedać, ja odpowiadałem „zrób cenę, a sprzedasz, bo cena czyni cuda”. Każdy towar ma swojego amatora, potrzebna jest tylko odpowiednia cena – opowiadał w rozmowie z serwisem „Bankier”.
To był biznes na zupełnie inną skalę. Nie wystarczyło już wziąć hurtem setek butów od plajtującego producenta, związać sznurówkami i wrzucić do koszy. Sieć sklepów z prawdziwego zdarzenia wymagała zaplanowania sprzedaży, eksponowania towaru, ale przede wszystkim ustalenia, co i w jak dużych kolekcjach ma się na tych półkach znaleźć. Początkowo w ofercie dominowały buty sprowadzane z Chin, ale z czasem firma zaczęła zlecać ich produkcję również w Polsce.
Biznes już na poważnie
W 2001 r. w Legnickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej w Polkowicach powstał wielki magazyn i siedziba firmy, a później również fabryka obuwia, z której taśm wyjeżdżały buty z logo CCC. Czas najwyższy, bo klienci mieli już dość złej jakości butów z kontenerowców z Azji.
CCC nabierało rozpędu, sklepy powstawały w galeriach handlowych w całym kraju, a z czasem rozpanoszyły się też w mniejszych miejscowościach. Poszukując źródeł finansowania, 2 grudnia 2004 roku sieć zadebiutowała na rynku podstawowym Warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych.Głównym akcjonariuszem i prezesem firmy pozostał jej założyciel Dariusz Miłek.
Mając pieniądze z giełdy, CCC rozpoczęło ekspansję zagraniczną. Na pierwszy ogień poszły Czechy. Obecnie sieć działa na Słowacji, na Węgrzech, w Słowenii, w Bułgarii, w Chorwacji w Rumunii, Rosji, Serbii, Ukrainie, na Łotwie, Litwie, w Estonii, Mołdawii oraz Kosowie. Ponadto od wiosny 2019 na bazie franczyzy działają też salony w regionie GCC: Katarze, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Arabii Saudyjskiej, Bahrajnie, Omanie.
Chcąc dotrzeć do różnych klientów, CCC utworzyło nowe marki obuwnicze: Quazi i Boti. Sprzedaż Grupy CCC prowadzona jest poprzez salony obuwnicze i sklepy online pod markami CCC, e-obuwie, Gino Rossi, Vögele, DeeZee.
Dziś założona i kontrolowana przez Dariusza Miłka spółka to największy sprzedawca butów w Polsce.Udział CCC w bardzo rozdrobnionym rynku sprzedaży detalicznej obuwia w Polsce szacowany jest na około 25 proc. Przez półki CCC rocznie „przechodzi” 130 milionów par butów. Obuwie, główny towar Grupy CCC jest, importowane z Azji (59,4 proc. wartości całych zakupów obuwia), produkowane we własnej fabryce i kupowane u dostawców krajowych (25,6 proc.) oraz w pozostałych krajach (15 proc.).
Miłkowi nigdy dosyć
Opisując swoją strategię biznesową, Dariusz Miłek lubi odnosić się do terminologii sportowej. „To jest jak wyścig, a ja jestem na jednym ze środkowych etapów. Nigdy dosyć - taki jestem. Kiedyś ścigaliśmy się z zagranicznymi sieciami o rynek w Polsce. Wygraliśmy. Dlatego zaczęliśmy się z nimi ścigać w Europie. Jaka polska firma odniosła sukces na rynku austriackim? Żadna. A my mamy szansę odnieść go z własną marką” – powiedział w rozmowie z „Forbes”.
Dariusz Miłek w tegorocznym rankingu 100 najbogatszych ludzi „Wprost” zajął 13. pozycję. We wcześniejszych latach systematycznie plasował się w pierwszej dziesiątce. W tym roku majątek szefa CCC skurczył się do 3,8 mld zł. Jest to jeden z najmocniej dotkniętych przez pandemię miliarderów na naszej liście.
Na aktywa Miłka składają się m.in. 35-procentowe udziały w spółce CCC Polkowice, a także platforma internetowa eobuwie.com, która jest niezależnym internetowym kanałem sprzedaży obuwia.
Pieniądze zarobione na handlu butami Dariusz Miłek inwestuje w nieruchomości, których łączna wartość szacowana jest na 650 milionów złotych. Jest właścicielem między innymi centrum handlowego Cuprum Arena w rodzinnym Lubinie. CO zabawne, zostało ono zbudowane na placu targowym, na którym rozpoczynał biznesową działalność na początku lat 90. Biznesmen otworzył także centra handlowe w Kielcach, Lesznie, Inowrocławiu i Olsztynie.
Pan na włościach
Wolny czas rodzina Miłków (żona Renata i troje dzieci) może spędzać w rezydencji nad włoskim jeziorem Garda, a jeśli w Polsce, to na przykład w XIX-wiecznym pałacu w Łącku na Mazowszu. Wcześniej nieruchomość ta należała do Jana Kulczyka, a w pierwszej połowie XX wieku – do Edwarda Rydza-Śmigłego.
Kilka lat temu nabył zamek w Chróstniku na terenie gminy Lubin. Barokową rezydencję wzniesiono na początku XVIII wieku, później kilkakrotnie byłą przebudowywana. Po wojnie do niezniszczonego obiektu wkroczyli Rosjanie. W pałacu urządzono szpital wojskowy, a następnie zamieszkiwali go urzędnicy i oficerowie Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej z Legnicy. Na początku lat pięćdziesiątych ograbiony i podniszczony pałac przekazano Polakom, w którym do lat sześćdziesiątych miał siedzibę Centralny Ośrodek Szkolenia Kombajnistów Ministerstwa Rolnictwa.
Z dzisiejszej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale po wojnie dziesiątki pałaców i rezydencji zostało przekształconych w szkoły, internaty czy budynki administracyjne – i właściwie tylko dzięki temu nie popadały w ruinę. Czego jednak nie zaniedbał PGR, strawił pożar. 976 r. pałac został strawiony przez ogień i od tamtej pory przez ponad 30 lat stopniowo popadał w ruinę.
Dariusz Miłek, który Lubin zna doskonale, na pewno już jako dziecko zastanawiał się, jak pałac mógł wyglądać w czasach swej świetności. Gdy więc miał odpowiednie środki, kupił ruinę i odrestaurował.
Nie ściga się, ale łoży na sport
Wielkie pieniądze biznesmen wkłada nie tylko w pałace. Podstawową pasją pozostało kolarstwo. Około 0,5 proc. swoich rocznych przychodów CCC przeznacza na profesjonalną grupę kolarską CCC Sprandi Polkowice. W jej składzie jeżdżą świetni zawodnicy, grupa znajduje się w czołówce światowej drugiej ligi ekip kolarskich i bierze udział w najważniejszych wyścigach.
Poza tym, że finansowanie ulubionego sportu daje Miłkowi satysfakcję, to jest też doskonałym sposobem na reklamowanie CCC. Kolarze ubrani są w barwy firmy, czyli pomarańczowe koszulki, a wielkie litery na odzieży nie pozwalają nie zauważyć, kto wyłożył pieniądze na zawodników.
Biznes niczym peleton
Dariusz Miłek mógłby już dawno przestać pracować, przekazać komuś firmę i korzystać ze słońca nad jeziorem Garda. W pracy trzyma go jednak, jak wyjaśniał w wywiadzie, adrenalina. Nawet na wakacjach nie czuje się dobrze, bo przecież gdzieś tam, w Polkowicach, jest firma, którą można jeszcze bardziej rozwinąć, można zawojować jeszcze jakiś rynek.
„Nie to, że nie lubię, tylko jak zostawić firmę na dłużej niż tydzień? Biznes jest jak peleton: jak się jest zmęczonym, to można odsapnąć z tyłu, ale przecież nie zatrzyma się człowiek, nie zejdzie z roweru” - mówił w Biznes.pl.